Ostatnio wydaje mi się, że coraz mniej rozumiem... Coraz mniej jest
sytuacji, w których mógłbym się swobodniej wypowiedzieć a zarazem coraz więcej
jest kontekstów które z trudem potrafię wychwycić. Są też takie sytuacje, gdy
interpretacja tak bardzo zniekształca obraz, który jak wcześniej się wydawało –
jest całkowicie przez nas zrozumiany. Z ręką na sercu muszę przyznać, że myśląc
o Locie nad kukułczym gniazdem jako próbie odzwierciedlenia i krytyki
totalitaryzmu, odbieram książkę Kena Keseya oraz film Milosa Formana inaczej
niż wcześniej odczytaną przeze mnie historię terroru i bezsensownego
torturowania pacjentów w zakładzie psychiatrycznym. Obecnie z jednej strony jest
problem z właściwą intencją autora, kontekstem dziejów w których tworzył i żył,
zaś z drugiej – z jego pomysłowością, wyobraźnią i związkami jakie zauważył
pomiędzy interpretowaną treścią i całkowicie inną, która faktycznie byłaby do
pogodzenia. Wygodnie nam pogodzić jednego filozofa z drugim, psychologa z innym
specjalistą po fachu, czy łączyć ich z wartościami, które ładnie się ze sobą
zgrywają. Tragedią jest to, iż najwłaściwsza weryfikacja – czyli porozumienie z
autorem myśli, pisma, czy innego przekazu kulturalnego często jest niemożliwa,
bowiem ów artysta nie może się już na jej temat wypowiedzieć (nie możemy spytać
np. Levinasa, Arystotelesa, Kanta czy też Wittgensteina jak rozumieć ich myśl,
czy można ją skonfrontować z współczesnymi koncepcjami). Możemy jedynie liczyć
na własną próbę zinterpretowania danego dzieła, choć wydaje mi się, że
najwłaściwsza w tym miejscu będzie też doza samokrytycyzmu – uznania, że też
możemy się mylić.
Chciałbym dorzucić jeszcze coś od siebie, by wzmocnić moją tezę o
trudności interpretacji. Kiedyś udało mi się wymyślić paradoks schizofrenika,
który wchodził w skład pracy zaliczeniowej do profesora Łukowskiego. Paradoks
ten zakwalifikowałem do grupy „paradoksu stosu” związanego z problemem
nieostrości. Jestem tym samym ciekaw, jak można zinterpretować ów paradoks i do
czego mógłby się waszym zdaniem odnosić. Oczywiście, mam konkretny problem,
który miałby zostać naświetlony i uwydatniony przez paradoks schizofrenika –
chciałbym jednak zobaczyć, czy można go interpretować w inny sposób.
Paradoks schizofrenika
Załóżmy, że mamy wyspę na środku oceanu. Dookoła słychać wyłącznie szum
fal i krzyk mew. Brak również na tej wyspie jakiegokolwiek dostępu do
cywilizacji. Znajduje się na niej 10 osób chorych na schizofrenię paranoidalną.
Nie wiadomo w jaki sposób na tej wyspie się znaleźli. Jedynym co jest wiadome
jest fakt, iż prowadzą na niej normalne życie oraz, że porozumiewają się ze
sobą w jednym języku. W wyniku choroby na którą wszyscy cierpią – mieszkańcy
potrafią wygenerować sobie osobę[1],
która w rzeczywistości nie istnieje[2] oraz
dokładnie ją opisać. Fantazmat ma na imię Thomas, jest niemową, większość czasu
spędza w swoim bungalowie ma jednak swoje zwyczaje, które większość wyspiarzy
zdążyła zaobserwować (np. że o konkretnej godzinie idzie kąpać się w morzu, o innej kładzie spać, itd.). Co więcej, potrafią z
nim konwersować (konwersacja będzie mylącym słówkiem po założeniu, że fantazmat
jest niemową więc możemy spokojnie przyjąć, iż porozumiewa się z nimi językiem
migowym). Słyszy on jednak normalnie to, co się do niego mówi. Co więcej,
Thomas, który jest wyłącznie fantazmatem jest uznany za pełnoprawnego członka
wspólnoty, która żyje na wyspie. Można teraz przejść do opisu fantazmatu.
Thomas ma swoje zadanie na wyspie, którym się aktywnie zajmuje (trzeba założyć,
że to zadanie nie zostawia po sobie fizycznych śladów, takich jak np. notatki
na korze drzewa) Może to być, np. obmyślanie własnej filozoficznej teorii. Jest
on niebieskookim blondynem ubierającym się w taki a nie inny sposób (bardzo
ważne jest założenie, że wszyscy mają zgodny opis co do jego wyglądu). Thomas z
racji tego, że nie jest zbyt rozmowny, nie wchodzi w częste dysputy z innymi
członkami wyspy, lecz raczej prowadzi samotny tryb życia. Żyją oni jednak w
harmonii na swojej wysepce. Teraz należy założyć, że rozbija się samolot i
uderza w ocean otaczający naszą małą wyspę. Jest to poważna katastrofa z której
ratuje się jedna osoba. Samolot znika jednak z radaru, nikt nie potrafi przez
to ustalić, co się z nim stało. Rozbitek zostaje wyrzucony na brzeg naszej wyspy.
Jest to zwykły człowiek, który nie choruje na żadną chorobę psychiczną, można
nawet ustalić, że jest takiej a nie innej wiary oraz, że ma konkretne poglądy
na świat. Jednym słowem najzwyklejszy przedstawiciel gatunku homo sapiens.
Kiedy rozbitek się przebudza leżąc na plaży zauważa, iż wyspiarze już go
otoczyli i przyglądają się mu ze zdumieniem. Rozbitek (żeby było wygodniej
nazwijmy go George) przeciera zapiaszczone oczy i nawiązuje kontakt z
tubylcami. Wyspiarze po kolei przedstawiają się i mówią krótko o sobie
(opowiadają o swoim zajęcie, które pełnią na wyspie, np. jedna osoba zajmuje
się polowaniem, druga zbieraniem drewna, itd.). Nagle jeden z tubylców wskazuje
na puste miejsce i mówi:
To jest Thomas. Proszę wybaczyć, że się nie przedstawił, ale jest
niemową. Jego zadaniem jest doskonalenie języka migowego. Zajmuje się również
rozważaniami filozoficznymi. Można z nim się komunikować, o ile rozumiesz jego
język migowy, który w nauce wcale trudny nie jest.
W czasie kiedy jeden z wyspiarzy opisuje Thomasa, reszta tubylców
wzbogaca jego opis mówiąc o jego nawykach (że o tej godzinie idzie się kąpać w
morzu, że o innej pije aperitif itd.). W
pewnym momencie George mówi:
Czekajcie! O co wam chodzi? Przecież ja tu nikogo nie widzę! Chyba wam
się coś pokiełbasiło na tej wyspie, bowiem nikogo tu nie ma.. Jest was tutaj
dziewięciu. Mogę was policzyć i wykazać, że się mylicie. Nie ma tutaj żadnego
Thomasa!
Oczywiście taka reakcja wywołuje wśród wyspiarzy pewną obrazę. Mówią, że
chyba uderzył się w głowę podczas katastrofy samolotu i ma jakieś pustki w
aparacie percepcyjnym, bowiem jakimś sposobem oni od kiedy tylko sobie
pamiętają, prowadzą zgodne życie wraz z Thomasem i nikt nigdy jego istnienia
nie kwestionował. Nalegają nawet aby przeprosił Thomasa, jako pełnoprawnego
członka ich małej społeczności i mówią, że jeśli nie uzna go jako wyspiarza, to
będzie na tej wyspie musiał radzić sobie sam.
Gdzie tutaj jest paradoks?
Problem jaki się tutaj pojawia jest następujący: Na jakiej podstawie
możemy stwierdzić, że postrzeganie świata, które wcześniej założyliśmy jako
zdrowe u George’a będzie tutaj prawidłowe, skoro znacząca większość (w tym
przypadku dziewięć osób) wspólnoty będzie mówić, że jest inaczej? Czy George
mówiąc, że Thomas nie istnieje, będzie wypowiadać w takiej sytuacji prawdę czy
też fałsz? Możemy założyć, że George nigdy nie wydostanie się z wyspy, stąd też
istnieje bardzo duża szansa, że za pięć, czy dziesięć lat uwierzy w końcu w
istnienie Thomasa. Czy w takim przypadku, jeżeli uznalibyśmy, że nieprawdą
jest, że Thomas zacznie istnieć za pięć, dziesięć lat (kiedy pod wpływem
nacisku przeważającej liczby ludzi George uznałby istnienie tegoż fantazmatu)?
Czy kryterium prawdy u Georga zmieniłoby się (stąd też wcześniejszy pewnik
jakoby fantazmat Thomasa miałby nie istnieć uległ zmianie przekonaniowej)? Inny
problem jest taki, dlaczego przy tak konkretnym opisie, który zostałby
przedstawiony przez tubylców (jak nawet czynności wykonywane przez Thomasa) nie
możemy go uznać za coś istniejącego w rzeczywistości? Ostatnie pytanie jakie
może się nasunąć będzie następujące: Kiedy prawdą będzie, że istnieje ktoś taki
jak Thomas? Chodzi o to: jak duża ilość ludzi musi uznać jego istnienie, by
stwierdzenie, że Thomas istnieje było prawdziwe?
To tyle ode mnie. Wydaje mi się, że wypadałoby się trzymać swoich
poglądów, nie odrzucając ich przy pierwszej lepszej konfrontacji. Jeśli ktoś
jest ciekaw mojej interpretacji i problemu, który chciałem zobrazować – proszę
się do mnie odezwać.
Damian R.
[1] Nie jestem niestety w stanie podać,
czy istnieje szansa wygenerowania przez kilka osób chorych na schizofrenię
paranoidalną jednego tworu, którego w ten sam sposób mogliby opisać. Jeżeli
jednak taka sytuacja nie byłaby możliwa, można w ramach tego paradoksu założyć,
że „chorują na nowy rodzaj niezbadanej choroby psychicznej, powstały na tej
wyspie – generujący wyobrażenie przez wymianę informacji między mieszkańcami
(jedna osoba powiedziała drugiej, że obserwowała ostatnio fantazmat przy takiej
a nie innej czynności, rozmawiała z nim o tym a nie innym, itd.)”
[2] Można się oczywiście wykłócać na
ile istnienie takiego tworu jak fantazmat nie jest istnieniem rzeczywistym, ale
załóżmy, że taka osoba nie jest postrzegana przez nikogo poza wyspiarzami.